Powstańcze biografie

 Szukaj w bazie danych 
  A B C Ć D E F G H I J K L Ł M N Ń O P R S Ś T U W Y Z Ż    



Moellenbrock Edmund Marian

Moellenbrock Edmund Marian

Moellenbrock Edmund Marian (1892-1977), ur. 7.11.1892 r. w Dzierzaźnie, powiat Mogilno. Otrzymał wykształcenie kupieckie w Berlinie. Wcielony do armii pruskiej walczył na froncie zachodnim we Francji jako podoficer saperów. Pod koniec grudnia 1918 r. wrócił do domu w Parusewie. Wstąpił do oddziałów powstańczych w Gnieźnie. Został dowódcą 1. plutonu w kompanii Beutlera. Walczył o Szubin. Jego oddział zdobył dworzec szubiński. Walczył nad Kanałem Bydgoskim na odcinku Potulice  Łochowo. Został ranny i skierowany do szpitala. W marcu 1919 r. skierowany do Szkoły Oficerskiej 2. Dywizji SW w Gnieźnie. Po ukończeniu odkomenderowany do 58. pp., następnie DOK VII w Poznaniu. Ze względu na stan zdrowia zwolniony z wojska. W latach 1929-1930 uruchomił w Poznaniu zakład opakowań aptecznych i mleczarskich oraz sklepy spożywcze. W 1939 r. stracił cały majątek. Ożenił się z Władysławą z Wolniewiczów. Miał 4 dzieci: Teresę, Andrzeja, Urszulę i Danutę. Po wojnie przeniósł się z rodziną do Środy. Prowadził działalność gospodarczą do emerytury. Zmarł 11.04.1977 r. Spoczywa w grobowcu rodzinnym na cmentarzu średzkim.

Mój udział w walkach o Szubin w okresie Powstania Wielkopolskiego przy szczególnym uwzględnieniu walk o dworzec kolejowy w Szubinie.

Pod koniec miesiąca grudnia 1918 roku, wróciwszy z frontu zachodniego we Francji jako podoficer saperów armii niemieckiej, znalazłem się w domu rodzicielskim w Parusewie, pow. Września. Tam zastałem także dwóch swoich braci, którzy także co dopiero wrócili z tego frontu. Dowiedziawszy się o walkach powstańczych w Poznaniu, udaliśmy się tam pod koniec grudnia 1918 r. Okazało się jednak, że walki o Poznań były zwycięsko zakończone, za czym wróciliśmy do Parusewa, by odczekać dalszych wydarzeń politycznych.
W kilka dni później, dowiedziawszy się o apelu ówczesnego pułkownika, Kazimierza Grudzielskiego, tworzenia oddziałów wojskowych, udałem się, zebrawszy kilku młodych ludzi z okolicy Parusewa i Strzałkowa, do Gniezna, zgłaszając się w koszarach wojskowych, gdzie organizowano oddziały wojskowe.
Nieco wcześniej brat mój Tadeusz, będący w stopniu sierżanta, udał się do Wrześni i z oddziałem Alojzego Nowaka wyjechał pod Szubin. Brat mój Józef zaś udał się do oddziału mjr. Siudy na front zachodni, gdzie powierzono mu dowództwo kompanii piechoty, a gdzie później zginął na czele swej kompanii w walkach pod Wielkim Grójcem.
Zebrani w Gnieźnie ochotnicy - powstańcy zostali zorganizowani w odpowiednich jednostkach wojskowych. Ja wcielony zostałem do kompanii, którego dowódcą zamianowany został Beutler. Jako jego zastępca wyznaczony został starszy szeregowiec z b. armii niemieckiej, rzeźnik z zawodu, Franciszek Kowalczyk. Mnie zaś jako podoficerowi b. armii niemieckiej nadano stopień sierżanta i powierzono dowództwo I plutonu tej kompanii.
Wieczorem 10.01.1919 r. wszystkie w Gnieźnie zorganizowane oddziały zostały załadowane do pociągu i przewiezione do Kcyni. Po krótkim odpoczynku skierowani zostaliśmy drogą przez Malice, Suchoręcz, Słonawy w kierunku Szubina, opanowanego przez Niemców.
Po kilkugodzinnym wypoczynku w Pińsku i otrzymaniu tam posiłku skierowani zostaliśmy marszem ubezpieczonym 11.01.1919 r. bezpośrednio do akcji bojowej na Szubin.
W chwili wymarszu panowała mgła. Jakkolwiek w chwili rozpoczęcia akcji było jeszcze względnie jasno, to na skutek tej mgły orientacja w terenie i utrzymywanie łączności z oddziałami, a nawet z kolegami w tyralierze stawało się coraz trudniejsze aż wreszcie nieliczne tylko grupki powstańców zdołały utrzymać z sobą łączność i kierunek ataku. Brak jakiejkolwiek mapy, brak wiadomości o rozlokowaniu się Niemców i ich linii obronnych zmuszał nas do samodzielnego działania w zależności od napotkanych przeszkód. Dodać należy, że również dla Niemców takie warunki atmosferyczne były wysoce niebezpieczne, ponieważ nie mogli oni orientować się w naszej sile ani też kierunku ataku. W tych warunkach byli oni zmuszeni do wycofywania się do punktów oporu w mieście.
Tak więc posuwaliśmy się w kierunku miasta w pełni napięcia i oczekiwania zetknięcia się z Niemcami, kierując się raczej intuicją i odgłosem poszczególnych strzałów karabinowych.
W tej sytuacji znalazłem się sam jeden w towarzystwie kpr. Maciejewskiego. W pewnej chwili znaleźliśmy się w piaśnicy znajdującej się na peryferiach miasta. Był już zupełny zmierzch. W tej piaśnicy natrafiliśmy na dwa moździerze kalibru od ca 12-15 cm i jedno działo polowe bez obsługi. Bronią tą zająć się nie mogliśmy jak długo miasto nie było przez nas opanowane.
Tak więc udaliśmy się skrajem miasta w kierunku zachodnim. W pobliżu Szpitala Miejskiego zauważyłem Niemców ostrzeliwujących się w kierunku północnym lekkim karabinem maszynowym. Niezauważeni przez nich, oddaliśmy do nich kilka strzałów. Zupełnie zaskoczeni pozostawili l.k.m. i ratując się ucieczką, zniknęli w ciemnościach. Karabin ten zabrałem wraz z amunicją i wręczyłem go kpr. Maciejewskiemu. Tymczasem ściemniło się zupełnie i strzały ucichły. W ten sposób zbliżyliśmy się do miasta i posuwając się ostrożnie ulicą Szpitalną, dotarliśmy do śródmieścia, gdzie odnaleźliśmy kolegów kompanijnych i wreszcie także dowódcę kompanii Beutlera. Po złożeniu mu relacji z dotychczasowego przebiegu naszej działalności Beutler oddalił się i powróciwszy po pewnym czasie, oznajmił mi, że otrzymał rozkaz zaatakowania dworca kolejowego. Z rozmowy z nim wynikało, że kompania nigdzie nie natrafiła na opór Niemców i że wycofali się oni do swego głównego punktu oporu, jakim był dworzec kolejowy. Kompania
Beutlera wtargnąwszy do miasta, ignorując dyscyplinę i niebezpieczeństwo ze strony niemieckiej, rozeszła się po domach, przyjmowana gościnnie przez obywateli miasta. Toteż z trudem tylko udało się zebrać około 3/4 kompanii. Nie czekając na zebranie całej kompanii, udaliśmy się pod kierownictwem jakiegoś mieszkańca miasta w okolicę dworca, wskazał on nam najbezpieczniejszy sposób zbliżenia się do dworca. Idąc za jego wskazówkami doszliśmy niepostrzeżenie do wieży wodociągowej stacji. Tam zatrzymaliśmy się, by naradzić się nad sposobem uderzenia na budynek dworcowy, w którym znajdowali się Niemcy.
Narady te nie dawały przez długi czas żadnego wyniku. Beutler nie wykazywał żadnej inicjatywy ani koncepcji, jak dalej postępować. Jak się później dowiedziałem, był on rzekomo na froncie niemieckim ranny w głowę, co mogło być przyczyną jego stanu psychicznego.
Ponieważ należało koniecznie wykorzystać bezradność Niemców i akcję bojową doprowadzić do końca, zaproponowałem mu zaatakowanie dworca od strony wschodniej wzdłuż toru kolejowego. Dawało to nam możność podejścia w osłonie toru kolejowego, pod sam budynek dworcowy i możność zaskoczenia przez nagły atak. Beutler bez zastrzeżeń ten mój pomysł zaakceptował.
Zwróciłem się więc do powstańców, kto gotów by był pójść ze mną na ochotnika. Na to wezwanie zgłosiło się około 30 powstańców. Wśród nich był kapral Łęcki ze Strzałkowa i Franciszek Jęczmionka z Nekli. Ponieważ obsada dworca dysponowała karabinem maszynowym, posłałem kpr. Maciejewskiego ze zdobytym lekkim karabinem maszynowym na wieżę wodociągową dla naszej osłony, dodając mu do pomocy jednego z powstańców. Tak więc na czele tych ochotników, udawszy się za tory kolejowe, zbliżałem się do dworca. Zaledwie jednak akcja ta została zorganizowana, gdy nagle w zupełnej ciszy zbliżał się od strony Bydgoszczy jakiś pociąg z przygaszonymi światłami. Wyskoczyłem więc na tor kolejowy i widząc jakieś czerwone światło, strzeliłem w tym kierunku. W pobliżu wieży wodociągowej pociąg zatrzymał się. Strzeliłem drugi raz i czerwone światło zgasło.
Zbliżający pociąg zauważył także kpr. Maciejewski. Nie mniej jednak krzyknąłem do niego: „pociągnij, daj ognia”, co też kpr. Maciejewski uczynił. Skutek był natychmiastowy. Pociąg zaczął się cofać, Niemcy musieli bowiem przypuszczać, że znaleźli się w zastawionej na nich pułapce i nie chcąc narazić się na poważne straty w ludziach i na niepowodzenie w akcji uznali, że jedyny dla nich ratunek to wycofanie się. Nie jest jednak wykluczone, że część załogi pociągu zdołała z pociągu wyskoczyć i z powodu ostrzału z l.k.m.-u nie mogła już powrócić do cofającego się pociągu, na co wskazuje fakt zetknięcia się nas z Niemcami z ciężkim karabinem maszynowym, o czym niżej będzie mowa.
Powróciłem więc do miejsca, z którego zamierzaliśmy uderzyć na budynek dworcowy. Gdy zamierzałem zorganizować atak z przerażeniem stwierdziłem, że z owych ochotników pozostał jedynie kpr. Zygmunt Łęcki i Franciszek Jęczmionka. Reszta ochotników, zapewne przerażona strzelaniną l.k.m.-u i przyjazdem pociągu, ulotniła się w ciemności. Zawahałem się co robić? Zaatakować budynek czy nie?
W trakcie tych rozważań wyłonił się niespodziewanie z ciemności jakiś oddział, składający się z czterech Niemców, niosących ciężki karabin maszynowy, zmierzających w kierunku budynku dworcowego. Nie będąc zupełnie pewnym, czy to są Niemcy, czy Polacy, zawołałem „jakie hasło”?. Na zawołanie to nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Skutek był jednak taki, że widocznie zaskoczeni tym, skręcili w kierunku ogrodu przystacyjnego, przyjmując zapewne, że budynek stacyjny jest przez powstańców opanowany i obstawiony, i że do niego dostać się nie będą mogli. Niemców tych nie wziąłem pod ostrzał, by nie alarmować załogi dworcowej i by nie ujawniać swej obecności w pobliżu budynku dworcowego a tym samym udaremnić zaskoczenie.
Ponadto tutaj muszę dodać, że mieliśmy ich tylko 20 sztuk, co stwierdziliśmy przed atakiem, a przecież zamierzona akcja zapowiadała wymianę strzałów. Niemcy w budynku dworcowym zachowali się spokojnie i z pewnością oczekiwali nadejścia odsieczy z Bydgoszczy. Po zniknięciu Niemców z c.k.m. -em nabraliśmy przekonania, że i oni uważają swój udział za spóźniony i że zaczepnie nie wystąpią, zwłaszcza że była to tylko załoga c.k.m.-u bez broni ręcznej, a przecież c.k.m. nie w każdej sytuacji nadaje się do walki.
To umocniło nas w przekonaniu, że mimo, iż było nas tylko trzech, możemy zaryzykować uderzenie na dworzec, sterroryzować załogę i opanować budynek. Miałem też nadzieję, że niebawem nadejdzie jakaś pomoc, umożliwiająca nam utrzymanie dworca.
Podeszliśmy więc za torami kolejowymi na wysokość budynku stacyjnego i następnie skoczyliśmy do drzwi wejściowych. Okazało się jednak, że były one zamknięte, jednakże bez trudu udało się nam je wyważyć i wtargnąć do budynku. Ku naszemu zdziwieniu stwierdziliśmy, że nie napotkaliśmy na żaden opór Niemców. Okazało się niebawem, że schronili się oni w piwnicy budynku. Należało więc natychmiast zabezpieczyć wejścia do piwnicy. Wejść tych było trzy. Ponieważ było nas tylko trzech, nie mogłem zabezpieczyć wszystkich wejść, kpr. Łęcki bowiem zajął się pilnowaniem poczekalni, w której znajdowało się kilkunastu urzędników kolejowych i dużo ludności niemieckiej w ubraniach cywilnych. Z uwagi na ich liczbę musieliśmy obawiać się, że po dostrzeżeniu, że jest nas tylko trzech, mogą się na nas rzucić i udaremnić akcję przez jednoczesne zaalarmowanie żołnierzy.
Zabezpieczyć więc mogłem przy pomocy Jęczmionki jedno wejście, przy czym przy drugim wejściu stanąłem sam. W ten sposób Niemcy znaleźli się w pułapce, nie zdawali sobie bowiem sprawy z tego, że jedno dojście piwniczne nie było wcale strzeżone. Z pewnością też sądzili, że dworzec jest otoczony większą ilością powstańców i że jakikolwiek opór jest bezcelowy. Należało więc czym prędzej uwięzionych Niemców rozbroić.
Wobec tego wezwałem ich w języku niemieckim, by pojedynczo bez broni opuszczali piwnicę. Wezwanie moje pozostało jednak bez echa. Z pomocą przyszedł mi przypadek, zjawił się bowiem przy mnie nagle jakiś żołnierz z ręcznym granatem w ręku. Kto był tym żołnierzem nigdy nie zdołałem stwierdzić. Nie pytając go, odebrałem mu granat i ponownie wezwałem Niemców do opuszczenia piwnicy. Kiedy i to nie pomogło, rzuciłem granat do wejścia piwnicznego. W tej chwili z ciemności wyskoczył jakiś Niemiec i skoczył do wejścia piwnicznego w chwili, kiedy wybuchł granat. Skutek wybuchu był przerażający. Stojąc tuż przy wejściu zdołałem zauważyć, że granat oderwał mu część policzka, odkrywając szczękę od ust do ucha. Mimo to wbiegł on jednak do piwnicy. Po niedługim czasie i zapewne po naradzie zaczęli Niemcy opuszczać piwnicę, wychodząc zgodnie z moim nakazem pojedynczo i bez broni.
Kazałem im ustawić się w szeregu. Było ich 28 osób. Znów powstała sytuacja pełna napięcia. Jeńców tych trzymałem w szachu ca pół godziny. Nikt jednak nie nadchodził. Nie wiedziałem też, co stało się z kpr. Łąckim i Jęczmionką, a przecież nie mogłem opuścić jeńców. Toteż nic innego mi nie pozostawało jak okazywanie wobec nich pewności siebie z wymierzonym w nich karabinem, gotowym do strzału. Przez cały ten czas obawiałem się wyskoczenia z ogrodu przydworcowego niewątpliwie tam ukrywających się Niemców, wypartych z miasta i tych, którzy zdołali wyskoczyć z pancerki. Wreszcie zjawił się z małym oddziałem Beutler. Złożyłem mu raport i zleciłem mu odprowadzenie jeńców do dowództwa. Sam zaś pozostałem na dworcu, by zorganizować przy pomocy przybyłych powstańców obronę budynku dworcowego.
Beutler z widocznym zadowoleniem przejął ode mnie jeńców, przyniosło mu to bowiem sławę zdobywcy dworca kolejowego w Szubinie, co wówczas z punktu widzenia wojskowego miało niemałe znaczenie. Beutler też nigdy i nigdzie tej opinii nie prostował i dodać mi tutaj wypada, że byli także jeszcze inni, którzy, jakkolwiek ze zdobyciem dworca nic wspólnego nie mieli, przypisywali sobie wybitny swój w tym udział. Tak n.p. w książce wydanej przez Front Jedności Narodowej we Wrześni pod redakcją Ciszaka stwierdza się, że niejaki Kujawa wraz z Beutlerem przy udziale c.k.m -u zdobyli dworzec, co jednak zupełnie mija się z prawdą. Nie pisze się tam wprawdzie, w jaki sposób miały tam działać ciężkie karabiny maszynowe, nie nadające się przecież w opisanych warunkach do jakiegokolwiek działania. Zamilcza się też skwapliwie szczegóły ich działania.
Jeżeli fakty te wspominam, to czynię to wyłącznie w interesie prawdy historycznej. Kieruję się także obowiązkiem koleżeńskim wobec kolegów, których poświęcenie i bohaterstwo zostało pominięte, a których zasługi przypisuje się innym ich kosztem.
Osobami tymi byli poza mną, kierującym akcją na dworzec: kpr. Zygmunt Łęcki ze Strzałkowa, pow. Września, Franciszek Jęczmionka z Nekli, kpr. Czesław Maciejewski z okolicy Strzałkowa i nieznany mi z nazwiska powstaniec, pomocny Maciejewskiemu przy obsłudze l.k.m.-u na wieży wodociągowej.
Taka jest prawda o zdobyciu dworca w Szubinie. Dowodem tego są nie tylko owi jeńcy niemieccy, ale zdobycie 2 ciężkich karabinów maszynowych, dwóch lekkich karabinów maszynowych i 50 karabinów ręcznych z dużą ilością amunicji, odstawionych przez nas Dowództwu.
Ten pomyślny wynik walk o dworzec był nie tylko wynikiem faktów przypadkowych, jak n.p. zdobycie przeze mnie i kpr. Maciejewskiego lekkiego karabinu maszynowego na peryferii miasta, wycofaniem się pancerki, zaskoczeniem Niemców na dworcu, ale także tym, że dowódca szwadronu kawaleryjskiego, por. Ciążyński już uprzednio za dnia zaatakował ten pociąg, zmuszając go do wycofania się i podjęcia ponownego ataku dopiero w ciemności, co w konsekwencji złożyło się na szereg faktów, umożliwiających nam zdobycie dworca bez jakichkolwiek strat.
Dowódca kompanii Beutler nie interesował się zabezpieczeniem dworca, stanowiącego przecież istotny punkt oporu i obrony miasta przed ponownym atakiem, co przecież stanowiło poważne niebezpieczeństwo, zważywszy, że niezdyscyplinowani i niedostatecznie zorganizowani powstańcy rozeszli się po domach w przeświadczeniu dobrze spełnionego obowiązku i ostatecznego zwycięstwa. Z przyprowadzonego przezeń oddziału zatrzymałem około 25 ludzi i odpowiednio obstawiłem dworzec i wysunąłem posterunki.
Nad ranem udałem się do miasta, by posilić się i nieco wypocząć, całą noc bowiem kierowałem akcją i byłem fizycznie zupełnie wyczerpany. Muszę tutaj szczególnie mocno podkreślić, że przez obywateli miasta byłem serdecznie przyjmowany i ugoszczony z pełnym uznaniem odniesionego przez nas sukcesu.
Następnie powróciłem na dworzec i dalszą pieczę nad dworcem powierzyłem porucznikowi Karlewiczowi, dowódcy jednej z kompanii biorącej udział w walkach o Szubin.
Bez zamiaru uszczuplenia czyichkolwiek zasług, w szczególności dowódcy kompanii, muszę jednak stwierdzić, że nie dostrzegłem by ktokolwiek podjął zorganizowanie dalszej akcji. Zdając zaś sobie sprawę z tego, że zdobycie dworca i miasta nie stanowi jeszcze o ostatecznym zwycięstwie nad Grenzschutz'em, z własnej inicjatywy podjąłem dalsze kroki, zmierzające do zabezpieczenia miasta.
Należało więc zbadać przedpole Szubina i dalszą okolicę, by stwierdzić, czy Niemcy nie przygotowują nowego ataku.
Nie było to zadaniem łatwym. Obiektywnie bowiem trzeba stwierdzić, że oddziały nasze po zdobyciu Szubina bardzo zmalały. Oddziały te składały się w dużej części z młodych ludzi, którzy nigdy karabinu w ręku nie mieli i powstanie uważali raczej za pewną przygodę, nie zdając sobie sprawy z trudu i niebezpieczeństwa. Nie były one więc należycie zdyscyplinowane i zorganizowane a powrót do domu nie sprowadzał dla nich żadnych ujemnych konsekwencji.
W tej sytuacji trudno było obserwować ruchy Niemców, zagrażających odbiciem Szubina i opanowaniem okolicy. Zmuszało to nas do stałej czujności i częstych dalekich patroli, co przy zeszczupleniu stanu kompanii do ca 40 powstańców, przekraczało nasze możliwości, zważywszy, że inne kompanie skierowane zostały na inne odcinki frontu.
Zaznaczyć tutaj należy, że na jednym z takich patroli spostrzegliśmy samolot niemiecki. Samolot ten wzięliśmy pod obstrzał i udało się nam zestrzelić go. Zdobyliśmy go w stanie nieuszkodzonym, a pilota wzięliśmy do niewoli. Samolot został odstawiony do Poznania.
Obawy nasze okazały się w pełni uzasadnione. Niemcy nie mogli zrezygnować z takiego punktu strategicznego, jakim był Szubin, a nadto nie mogli pogodzić się z poniesioną klęską. Tak więc kilka dni przed ponownym atakiem na miasto, gdzieś pod koniec stycznia 1919 roku, natknęliśmy się na silny oddział niemiecki i znaleźliśmy się w ogniu ich c.k.m.-u a nawet polówki. Z tej opresji udało się nam jakoś szczęśliwie wydostać. Stwierdziliśmy jednak zamiary Niemców, mianowicie przygotowywanie ataku na Szubin. Muszę tutaj dodać, że akcja Niemców wspierana była przez kolonistów niemieckich. Brali oni czynny udział w akcjach, działając najczęściej w ten sposób, że ostrzeliwali nas z ukrycia, czy to ze swych domostw, czy też jako współuczestnicy wojska. Ujęcie tych „strzelców spoza płotów” było trudne, ponieważ ukrywali oni broń przed ewentualną rewizją domów a nadto przede wszystkim dlatego, że trudno było stwierdzić skąd padały strzały.
Dążąc do zapobieżenia tego rodzaju akcji partyzanckiej kolonistów niemieckich, zaaresztowałem około 30 podejrzanych osadników niemieckich z zamiarem odstawienia ich Komendzie Miasta w Szubinie. Okazało się jednak, że Komenda Miasta zabierała się do opuszczenia miasta i udania się do Żnina. Konsekwencją takiej sytuacji było zwolnienie aresztowanych. Miasto zaś pozostało bez jakiejkolwiek władzy wojskowej, co nie było dla nas pomyślną wróżbą. Z Szubina udałem się celem nawiązania kontaktu z nieprzyjacielskim oddziałem niemieckim do Szubińskiej Wsi. Sytuacja okazała się beznadziejna , oddział mój bowiem składał się z 8 powstańców a Niemcy zbliżali się z dużymi oddziałami z kierunku cmentarza katolickiego i z kierunku wsi Kołaczkowo.
Oczywiste było, że z tak małym oddziałem przygodnie zebranych i niedoświadczonych wojaków o małej odporności psychicznej i małej samodzielności tak poważnym siłom przeciwstawić się nie mogliśmy. Z konieczności musieliśmy się ostrożnie wycofywać.
Ponieważ zaczęło się ściemniać udało się nam dotrzeć do miasta i stąd do Kowalewa, nie ponosząc żadnych strat. Tam ulokowałem się ze swoimi powstańcami w szkole. Wypoczynek ten był mi bardzo potrzebny, bo chory byłem na grypę, tak bardzo groźną po koniec I. wojny światowej. Przez trzy dni miałem wysoką temperaturę a niemożność racjonalnego leczenia spowodowała u mnie zupełną utratę słuchu. Konsekwencją tej grypy jest zupełna moja głuchota bez możności przywrócenia słuchu chociażby częściowo. W dodatku żaden aparat nie przynosi mi ulgi.
10 lutego otrzymałem wiadomość, że w walkach pod Babimostem dowodzący kompanią powstańczą brat mój Józef został ciężko ranny i następnie zmarł. Zmusiło mnie to do opuszczenia mego oddziału w celu zajęcia się pogrzebem i wzięcia w nim udziału. Do oddziału swego powróciłem 12.02.1919 r.. Znajdował się on w Samoklęsku a nieco później przeniósł się do miejscowości Brzózki. W końcu lutego prowadziłem patrol na linii Potulice- Łochowo.
Tutaj doszło do starcia z Niemcami, w którym ranny zostałem w lewą dłoń. To zniewoliło mnie do udania się do szpitala celem leczenia mej rany, jak i szwankującego zdrowia.
W marcu 1919 roku zostałem odkomenderowany do Szkoły Oficerskiej II dywizji w Gnieźnie. Po pomyślnym zakończeniu kursu zostałem przydzielony do 7. kompanii 58 p.p. a miesiąc później przeniesiony do D.O.K. w Poznaniu. Przyczyną mego przeniesienia do D.O.K. był mój zły stan zdrowia. Ponieważ dalsze moje leczenie nie dawało żadnych pomyślnych wyników, zostałem z wojska zwolniony.
Niniejsza moja relacja pomija mniej ważne wydarzenia i mój udział w nich, uważam bowiem, że nie miałyby one wpływu na ocenę walk powstańczych i biorących w nich udział uczestników powstania.
Przyczyną opisania mego udziału w powstaniu wielkopolskim jest „Opis walk o Szubin”, zredagowany przez Ciszaka w pracy wydanej w roku 1968 przez Front Jedności Narodu we Wrześni, ponieważ opis tych walk w odniesieniu do fragmentów, w których sam brałem udział, jest całkowicie niezgodny z prawdą i przypisuje zasługi osobom, niemającym z nimi nic wspólnego, z pominięciem osób, przeze mnie wyżej wymienionych, a zasługujących jak najbardziej na uznanie i wyróżnienie. Pragnę tutaj zaznaczyć, że na skutek mej głuchoty nie mogłem się nigdzie udzielać i współpracować w sprawie ustalenia przebiegu walk powstańczych, czy to dawniej w Związku Powstańców i Wojaków, czy też później w nowej organizacji, jaką jest ZBoWiD. Konsekwencją tego była możność pominięcia w opisach nie tylko mnie, ale także innych osób, zasługujących na wyróżnienie, dając jednocześnie możność innym osobom przypisanie sobie zasług nienależnych.
O wspomnianej książce Frontu Jedności Narodu we Wrześni dowiedziałem się przypadkowo przed niedawnym czasem. Niezgodna z prawdą relacja zmusza mnie do skorygowania błędów i fałszów wyżej opisanych wydarzeń tak w imię prawdy historycznej, jako też z obowiązku koleżeńskiego w stosunku do uczestników tych walk dziś już nieżyjących i niemających możności upomnienia się o uczciwą i zgodną z prawdą relację o walkach, w których brali udział.
Edmund Moellenbrock


autor publikacji : Michał Pawełczyk


powrót do poprzedniej strony | do góry


Data wydruku : 2024-11-24
Źródło : Powstanie Wielkopolskie 1918-1919 na Pałukach i Krajnie - ludzie, miejsca, wydarzenia - https://powstanie.szubin.net

Powstanie Wielkopolskie 1918-1919 na Pałukach i Krajnie - ludzie, miejsca, wydarzenia - Muzeum Ziemi Szubińskiej im. Zenona Erdmanna

Dane adresowe

Muzeum Ziemi Szubińskiej
im. Zenona Erdmanna
ul. Szkolna 2
89-200 Szubin

E-mail

powstanie@szubin.net
muzeum@szubin.net

Telefony

52 384 24 75

Godziny otwarcia

w dni powszednie w godzinach od 8.00 do 16.00

Odwiedziny serwisu

dzisiaj1
wczoraj12
razem164011

Muzeum Ziemi Szubińskiej

Europejski Fundusz Rolny na rzecz Rozwoju Obszarów Wiejskich: Europa inwestująca w obszary wiejskie”.
„Utworzenie strony internetowej i wydanie przewodnika promującego miejsca pamięci narodowej związanej z Powstaniem Wielkopolskim 1918-1919”
współfinansowana jest ze środków Unii Europejskiej w ramach osi 4 – Leader Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007–2013.
Instytucja Zarządzająca PROW 2007–2013 – Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi